Książka Katarzyny Leżeńskiej „Studnia życzeń” trafiła do mnie właściwie przez przypadek. Kilka miesięcy temu przywiozłam ją od siostry i tak sobie czekała na półce. Miała być lekką odskocznią, książką „na jeden wieczór”. Tymczasem okazało się, że to nie takie zwykłe „babskie czytadełko”, choć na pierwszy rzut oka można by ją tak zaszufladkować.
Główna bohaterka, Hanka, jest kobietą z krwi i kości. Twardą, choć na pierwszy rzut oka zagubioną. Taką, która więcej trzyma w środku, niż pokazuje światu. I gdy trafia do domu dziadków, to wiadomo, że nie przyjechała tu po to, żeby sobie zrobić wiejski reset, tylko po to, by poznać historię swojej babci - Rozalii i jej siostrze Juli, które przedwojenną młodość spędziły na podlaskiej wsi. A jednoczesnie by przepracować swoje problemy. Poznajemy jej wahania, to jej wieczne „muszę, ale nie chcę”, to targowanie się z własnym życiem. Ile z nas tak ma? Ile z nas stoi nad taką symboliczną studnią i zamiast wrzucić monetę i powiedzieć głośno, czego naprawdę pragniemy, to dłubiemy w kieszeni i udajemy, że niczego nie potrzebujemy? Czasem łatwiej jest żyć z poczuciem straty niż z ryzykiem, że coś może się zmienić. A Hanka ma w perspektywie miłość, która przychodzi nie wtedy, kiedy na nią czeka, ale zupełnie niespodziewanie, gdy nie jest na nią gotowa.
Leżeńska pisze lekko, ale nie płytko. Ma humor (dawno już nie śmiałam się tak głośno i tak serdecznie nad książką), ale nie robi komedii. Potrafi wzruszyć, ale nie szantażuje emocjonalnie. I to mi się w tej książce najbardziej podobało, że nie robi z czytelnika idioty. Że ta „studnia życzeń” nie spełnia marzeń jak w taniej bajce, tylko zmusza, by bohaterka (i my razem z nią) zrozumiała, co tak naprawdę ją ogranicza.
To opowieść o tym, że czasem trzeba wyjechać z własnego życia, żeby w końcu do niego wrócić. O tym, jak łatwo przegapić to, co istotne, bo człowiek utknął w swojej przeszłości jak owad w bursztynie. O tym, że życzliwości można się nauczyć od ludzi, którzy sami nie mają zbyt wiele. I o tym, że nowe początki rzadko wyglądają tak, jak powinny. Ale i tak warto w nie wejść.
Czy końcówka jest przewidywalna? Niezupełnie. Czy książka wciąga? O tak, połknęłam ją szybciej, niż planowałam. Jeśli ktoś szuka historii lekkiej, ale nie głupiej; ciepłej, ale nie przesłodzonej; życiowej, ale nie przygnębiającej, „Studnia życzeń” jest dokładnie tym, czego trzeba, gdy w człowieku coś się kończy, a coś innego dopiero próbuje się zacząć.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz