Kilka razy podchodziłam do książki Krystyny Mirek „Smak dubajskiej czekolady”. Brałam do ręki, czytałam opis na okładce i odkładałam. Czytałam już książki Krystyny Mirek i każda z nich była wciągająca. Ale jakoś tytuł mnie nie zachęcał, ani okładka, zbyt przesłodzona. Pomyślałam sobie, że to będzie takie lekkie i banalne czytadło. Ale bynajmniej tematy poruszane w niej do lekkich i przyjemnych nie należą. Przeczytałam ją bardzo szybko, za szybko, w dwa wieczory. A nie lubię zbyt szybko rozstawać się z bohaterami, których polubię. To niesamowicie sympatyczna książka, choć opowiadająca o smutnych w sumie wydarzeniach – rozwodzie, chorobie, biedzie. A mimo to pokrzepiająca. Momentami zabawna. I nawet kilka razy wybuchłam nad nią śmiechem.
To historia Hani i Radka, dwojga ludzi, których życie kiedyś połączyło, a potem bezlitośnie rozdzieliło. Ich drogi przecięły się znowu przypadkiem w pociągu. Ona - zmęczona codziennością, samotnym macierzyństwem i dźwiganiem całego świata na własnych barkach. On - z pozoru poukładany, ale jednak poraniony własnymi błędami i niedomówieniami sprzed lat. Oboje niosą w sobie żal, który przez lata zdążył się zasuszyć i pokryć kurzem, a mimo to nadal potrafi ugodzić w najbardziej nieoczekiwanym momencie.
Do tego pojawia się Oliwia, dziewczyna, która jak mało kto potrafi wpaść w kłopoty oraz Oskar, który wszystko chciałby mieć pod kontrolą, lecz życie, jak to życie, nieustannie sprawdza jego odporność na chaos. Ta para jest jak lustrzane odbicie Hani i Radka. Ale dopiero na starcie, dopiero próbująca uchwycić, czym jest bliskość izaufanie.
I można by pomyśleć, że to kolejna powieść obyczajowa oparta na schemacie „wszyscy spotykamy się w jednym miejscu i magia robi swoje”. A jednak nie. Bo Mirek potrafi wyciągnąć z tych zwyczajnych, ludzkich historii coś bardzo prawdziwego. Tu nie ma fajerwerków, egzaltowanych wyznań ani naciąganych zbiegów okoliczności. Tu jest życie, trochę krzywe, trochę bolesne, pełne drobnych dramatów, które dla postaci stają się Himalajami.
Hania to kobieta, której się współczuje, której się kibicuje. Bo ile można dźwigać? Ile można rezygnować z siebie, żeby wszystkim wokół było trochę lżej? Radek to przykład faceta, który zrozumiał swoje błędy zdecydowanie za późno. I choć nie jest typem podrywacza ani złoczyńcy, to jednak życie zapłaciło mu za dawne zaniedbania.
Najpiękniejsze w tej książce jest to, że choć dotyka trudnych tematów: samotności, braku pieniędzy, ciężkiej choroby, rozpadu rodziny, to jednak daje ogromną porcję ciepła. Pokazuje, że nawet z największego życiowego zakrętu można wyjść, jeśli tylko człowiek pozwoli sobie na odrobinę nadziei. I że czasem obcy ludzie potrafią wyciągnąć do nas rękę szybciej i serdeczniej niż najbliżsi.
Przez większość historii miałam wrażenie, że siedzę obok tych bohaterów w tym pociągu, słucham ich rozmów, obserwuję, jak odkładają na bok dumę, strach i stare rany, by zrobić choć jeden krok w stronę lepszego życia.
To książka o tym, że nic nie jest dane raz na zawsze. O tym, że drugie szanse istnieją, ale nie spadają z nieba, trzeba je dostrzec, chwycić i mieć odwagę pójść dalej. O tym, że ludzie to kruche naczynia pełne sprzeczności, ale też potrafią zadziwić dobrocią. I wreszcie: o tym, że czasem życie wrzuca nas do jednego wagonu z kimś, od kogo uciekaliśmy pół życia, bo najwyraźniej mamy jeszcze coś do przepracowania.
To książka wciągająca, ciepła, mądra. I choć czyta się ją lekko, zostawia sporo do przemyślenia. Zdecydowanie jedna z tych książek, które warto przeczytać wtedy, gdy świat wydaje się trochę za ciężki, bo przypomina, że zawsze może być inaczej. A czasem nawet lepiej.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz