"Na prawdziwą miłość warto czekać całe życie" - to główna myśl książki „Miłość w czasach zarazy”. Przyjrzyjmy się jak ta piękna prawda jest realizowana przez głównego bohatera, Florentino Arizy do Ferminy Dazy. Na początek młodzieńcza miłość, która karmi się słowami i wyobrażeniami o wybrance. Jakże wielka jest siła listu miłosnego, słów, w których można wypowiedzieć wszystko i wszystko przemilczeć. Gdy Florentino zostaje przepędzony przez ojca Ferminy, a jego wybranka wywieziona do dalekiej wioski do krewnych, na naszych oczach rozgrywa się dramat i szaleństwo odrzucenia. Florentino choruje z miłości i nie jest to metafora, on choruje realnie. Następnie przytrafia się młodzieńcowi rzecz niebywała, na statku, którym podróżuje, zostaje zgwałcony (to może za mocne słowo, może przymuszony do stosunku seksualnego) przez kobietę. I od tej chwili, gdy poznaje smak zmysłowej przyjemności obcowania z kobietą nasz główny bohater "rzuca się" na każdą napotkaną kobietę, czasem dosłownie się na nią rzuca. I tak przez całe swoje życie. Jakiś czas jego kochanką jest nawet nieletnia dziewczyna. Z ciekawości policzę "kobiety jego życia".
I gdyby Florentiono miał jedną, dwie czy nawet trzy inne kobiety przez całe życie, gdy czekał na Ferminę, byłabym zdolna uwierzyć w jego szczerą miłość do niej. Bo czyż jego miłość nie jest raczej uczuciem do fantoma dziewczyny, którą kochał kiedyś, a której nigdy nie poznał. A ona przecież przez ten cały czas zmieniała się, żyła, kochała innego, była przez niego zdradzana, rodziła dzieci, borykała się z problemami dnia codziennego. Oczywiście Florentino przeżywa dogłębnie wiadomość o małżeństwie Ferminy z innym. Katuje się jej widokiem przy okazji publicznych wystąpień jej męża. Ale to wszystko nie przeszkadza mu uprawiać seksu z innymi kobietami. Seks staje się jego obsesją. Dziś wysłalibyśmy go na terapię dla seksoholików.
Jak ocenić zachowanie Florentino, gdy w dniu pogrzebu męża Ferminy, wyznaje jej miłość. Czy nie jest to zachowanie szaleńca? Nie dziwię się Ferminie, że go spoliczkowała. Tak naprawdę ich wzajemna miłość rodzi się dopiero, gdy niestrudzony Florentino dzień po dniu odwiedza swoją wybrankę i powolutku poznaje ją jako realną kobietę z krwi i kości, i daje poznać jej siebie.
Czy Marquez przewrotnie nie pokazuje nam naszej naiwnej wiary w jedną miłość na całe życie. Nie wiem, co tak naprawdę Marquez chciał pokazać tą opowieścią. Tym bardziej ciekawa jestem "Stu lat samotności".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz